Do dupy.
Ktoś coś powiedział za dużo, ktoś niedopowiedział, ktoś zawiódł, ktoś nie dotrzymał słowa, któs zwyczajnie się nie odezwał...
Były zmartwienia, okazało się, że "nic się nie stało. nie odzywałam się, ani nie odbierałam telefonów, bo... bo tak"
A teraz zostałam sama. No zajebiście po prostu.
W przypływie nagłej weny odcisnęłam swe dłonie na płótnie na czarno. Niestety, dla mojej łazienki i rąk mych dobrym pomysłem to nie było. W wielkiej rozpaczy chciałam zamazać ślady zbrodni terpentyną, lecz to jeszcze bardziej pogrążyło sprawę. A jedyną rzeczą do czyszczenia którą znalazłam był proszek Ajaks. Czyszcząc wannę, umywalkę i podłogę zauważyłam, że farba schodzi nie tylko z kafelków, ale także z moich rąk. A więc posypałam sobie je proszkiem i zmyły się idealnie.
Teraz jednak, po kilkunastu minutach, stwierdzam, że dobrym pomysłem to, to nie było. Ręce swedzą okrutnie i pomimo nałożenia kremu są okropnie wysuszone. O!
Z wyjazdu nici... Kurcze tak pięknie miało być, narobili człowiekowi nadzieji a tu bum i nic z tego. Trzeba szukać innej firmy, bliżej domu. W zasadzie znalazłam, ale jeszcze jutro muszę spotkać się z dziekanem: Żeby latać trzeba się najpierw "olatać" po urzędach i innych takich. Nie ma lekko drodzy moi...
Mojego egzaminu się nie doczekałam. Pan egzaminator wyjechał, pojawił się następnego dnia na trochę o czym oczywiście poinformowana nie zostałam i dupa blada z tego wyszła. Kurwać. Teraz muszę czekać na następną turę dla "początkujących", heh, będę się uczyć na nowo czegoś, co robię od lat trzech. No, ale ok.
Ogólnie wszystkie moje plany się sypią... Dobrze, że weekend jako tako zaplanowany, to może odsapnę sobie trochę.
Trzeba by jeszcze o jakiś wakacjach pomyśleć chyba, bo czas się kończy...
Wczoraj cały dzień zwyczajnego śmiechu, dobrej zabawy, nauki, uśmiechu i znowu nauki. Pan egzaminator okazał się człowiekiem i było całkiem sympatycznie. Z tymi ludźmi to ja mogę i na koniec świata. Na koniec dnia posiadówka w barze, picie rozmowy, śmiechy i tak w kółko. To na prawdę dało mi siłę i energię.
A dziś... Dziś kogoś zawiodłam... Cholernie mi z tym źle... Niby niezależne ode mnie to było, ale jednak zawiodłam.
Reszta dnia upłynęła mi na pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Wieczorne piwko i super jedzenie z bratem poprawiło nieznacznie humor...
Tatusiu...
Odkąd pamiętam zawsze starałam się Ci przypodobać... Zawsze chciałam żebyś mówił o mnie z dumą i powagą "moja córeczka". Nigdy nie słyszałam pochwały z Twoich ust. Poznaję to po Twoich oczach, kiedy jesteś ze mnie dumny. Czasem ukradkiem słyszę gdy opowiadasz o mnie znajomym. Wtedy czuję podniosły głos. Wtedy jestem dumna z siebie, że coś osiągnęłam. W Twoich oczach chcę być kimś. Niektóre rzeczy robię dla Ciebie. Czasem wbrew sobie, ale zawsze dla Ciebie. Czasem staram się zrozumieć Twoje zachowanie. Wiem, że chcesz żebym była najlepsza w tym co robię. Nie chwalisz celowo, żebym nie poprzestała na laurach. Ja tylko czasem widzę dumę w Twoich oczach. I myślę sobie jak to miło byłoby usłeszeć "dobrze się spisałaś córeczko"... A słyszę tylko "mogło być lepiej".
Kocham Cię jak nikogo innego na świecie, ale czasem chciałabym usłyszeć coś miłego. Chciałabym się przytulić i usłyszeć "kocham Cię". Ale odkąd pamiętam nigdy nie okazywaliśmy sobie zbędnie uczuć. Często się kłócimy, dyskutujemy. Po kłótniach następują ciche dni, które bolą mnie najbardziej... Każde chce się pogodzić, ale żadnemu duma nie pozwala wyciągnąć ręki jako pierwszy.
Chcę być najlepsza. Dla Ciebie. Ale proszę, zrozum mnie czasem. Pozwól popełniać błędy. Nie karz za nie od razu. Tatusiu jestem kobietą. Chciałam iść do wojska dla Ciebie. "Mam córkę, zawodową pilotkę, jest porucznikiem" To brzmi dumnie. Wiem, że to chciałbyś mówić innym. Ale się nie udało. Wiem, że byłeś zawiedziony i zły na mnie. Do tej pory chyba nie możesz zrozumieć dlaczego nie chciałam iść na kierunek naziemny.
Płaczę pisząc to. Tak bardzo boli...
Tatusiu... Proszę nie mów tak jak dziś... Bo ja chcę być kimś... Dla Ciebie.