Powoli dochodzę do siebie po ciężkich dwóch dniach ostrego zajobu na lotnisku... Otóż, jak co roku, odbyły się u nas dożynki wojewódzkie oraz, pierwszy raz u nas miezynarodowe zawody balonowe. Trzeba było zapanować nad tym wszystkim. Nad całą chołotą, która łaziła po całym lotnisku i właziła tam, gdzie nie trzeba, nad parkingami i sprzedażą biletów i nad 1000 innych rzeczy. Jak co roku;)
W sobotę wieczorem ostra impreza, 2 godziny snu, mnóstwo wypitej wódki. W niedzielę 8 rano na nogach i jazda od nowa. Firmowa koszulka na plecy, plakietka na szyję i ruszamy do pracy. Na szczęście miałam przerwy i mogłam sobie popijać złocisty napój co jakiś czas. Wieczorem, podczas koncertu siedziałam na wierzy i pocieszałam zdołowanego instruktora.
Dożynki w tym roku oceniam na jedne z gorszych jakie były przez ostatnich kilka lat. Dziś wresezcie we własnym łóżeczku, bez żadnych napojów wyskokowych, z ulubionym kubkiem ulubionej herbaty, bez krzyków i pospieszania.
Ale w gruncie rzeczy lubię ten wir pracy i organizowanie wszystkiego. Z taką ekipą i 12 godzin na nogach nie stanowi problemu.