Wreszcie oderwałam się samodzielnie od ziemi... Niebo pobłękitniało, życie nabrało barw...
W pierwszym locie dziwne myśli i spieprzone lądowanie... Jakiś dziwny stan mnie ogarnął... Ocknęłam się dopiero po lądowaniu i serducho zaczęło walić mocniej... Mogłam się rozbić... W drugim odgoniłam je wszystkie... Myśli pofrunęły jeszcze wyżej niż ja...
No i prysł sen małej dziewczynki o wielkim lataniu...
Teraz mogę powiedzieć co chciałam osiągnąć. Byłam na badaniach do moich marzeń, czyli Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie... Niestety wróciłam zbyt szybko - mówiąc krótko - odpadłam...
Na tym świat się nie kończy, jednak w czasie drogi do domu, z plecakiem na plecach, muzyką w słuchawkach i świstem przelatujących Iskier nad głową, popłynęła mała łezka, którą szybko ukryłam pod ciemnymi okularami...
I po raz kolejny:
"Jest super, jest super, więc o co ci chodzi..."
Dziś wyjeżdżam. Przez najbliższe 3 dni będę badana pod wojskowym rygorem. Dziś muszę się zakwaterować w hotelu, wieczorem wypełnić papiury, a na 7 rano stawić się na zbiórkę i przemaszerować do szpitala. Tyle na razie wiem i chyba powinno mi to wystarczyć.
Na odpoczynek pewnie czasu nie będzie, ale może uda mi się choć na trochę zatopić się we własnych myślach...
Trzymajcie kciuki...
Wczorajszy dzień upłynął w iście wariackiej atmosferze.
Ucieczka z lotniska, obiad u jednego z szybowników, potem spontaniczny wypad nad jezioro i kąpiel w ubraniach. A potem powrót w mokrych rzeczach i kolacja w McDonaldzie... Dawno się tak nie uśmiałam.
A od wczoraj w domu ciche dni. Dziś są imieniny mojej mamy. Kupiłam jej bukiet róż, dałam, a ona nawet się nie uśmiechnęła. Tylko szorstkie "dziękuję". Ot co. Nie ma to jak wspaniały początek dnia...