Dobra, wytrzezwialam z porannego szoku i zirytowania... Nawet deska nie pomogla sie "oczyscic" i wyluzowac... Tylko na chwile poczulam zastrzyk adrenaliny... Dzis jezdzilam wyjatkowo agresywnie...
Znowu to samo, czy kiedykolwiek bylismy "my"?
Dlaczego znow mi to robisz?
Za co ta zlosc?
Nie odzywalam sie, bo jestes w domu...
Przykro mi, nie bedzie juz tak jak kiedys...
Nie bedzie codziennych porannych wiadomosci z zyczeniami dobrego dnia, ani tych wieczornych z "dobranoc" i "spij dobrze"....
Kiedy sobie to uswiadomisz...?
Przestan wiec mowic tak... Bo niczego mi nie ulatwiasz...
Niedawno wrocilam do domu po wczorajszych baletach:)
Bylo niesamowicie... Takiej dawki radosci potrzebowalam.
Mnostwo usmiechu, szczescia. Bylo karaoke, byly tance, byla zwyczajna radosc z zycia...
Wlasnie takiego wieczoru sie spodziewalam. My dwie, ich dwoch, zabawa do rana, potem goracy kubek u jednego i nieprzespana noc, a nastepnie przebazowanie do drugiego i odsypianie....
I tak po prostu. Bez zadnych zobowiazan, bez krepowania sie, bez zbednych negatywnych emocji...
Od rana siedze z dzieciakami... Ech, tak milo na duszy sie robi gdy taki maluch przyjdzie, przytuli sie... A gdy uderzy sie, wystarczy pocalowac i powiedziec, ze juz nie boli, a smutek mija i dalej sie bawi jak gdyby nigdy nic...
Dlaczego w tak zwanym "doroslym" zyciu tak sie nie da? Dlaczego bol fizyczny latwiej zniesc?
Uwielbiam dzieci... Mozna sie przy nich niesamowicie wyciszyc, a samo patrzenie na to jak spia uspokaja czlowieka jak nic innego...
Zmykam, bo moje kochanie zranilo sie w paluszek... Ide go pocalowac;)