Ktoś z drugiego końca Polski sprawia, że się uśmiecham i mam motyle pod serduchem. Godzinami wisimy na telefonie. Tematy się nie kończą.
I......
Przyjeżdża! Jedzie 400km żeby się ze mną zobaczyć. Na króciutko, na jedną dobę...
Czasem człowiek mówi coś, czego potem żałuje...
Czasem robi coś głupiego...
Czasem zachowuje się dziwnie...
Często boimy się powiedzieć komuś jak bardzo nam na nim zależy...
Często obawiamy się czyjejś reakcji...
Często jest tak, że "czasem" jest częściej niż byśmy tego chcieli...
Trwam w tym swoim postanowieniu już kilka dni i wiecie co? Całkiem dobrze mi z tym. Czasem tylko pomyślę, zastanowię się gdy on napisze coś do mnie. Ale ja nie odpowiem, bo usunęłam numer. I z telefonu i z mojej głowy.
Usuwam powoli też wspomnienia. Jest coraz lepiej.
Jakoś tak dziwnie...
Nie wiem czy to wina procentów wirujących w głowie czy ogólnej sytuacji dookoła mnie.
Gubię się w tym wszystkim. Raz jest dobrze, żeby za chwilę miało się spieprzyć. Ot taka mała dygresja.
Nie piszę więcej, bo od euforii do depresji jeden krok. A ja jestem na granicy.