Wczoraj mialam ciezki dzien...
Od rana bylam w szpitalu, tata mial kolejna operacje... Amputacja, tym razem powyzej kolana... Odrobine za duzo wczoraj widzialam... Przez co nabralam sporo dystansu do siebie i do otaczajacego mnie swiata...
Obrazek pierwszy
Bylysmy z mama przy tacie jeszcze przed operacja. Rozmawialam z nim o takich pierdolach, zeby nie myslal zbyt wiele. Byl przygnebiony, ale pogodzony z tym, ze nie mozna inaczej. Gdy mama zabrala tate do lazienki, zeby sie umyl i przebral przyniesiono obiad. Pan, z ktorym tata lezy na sali nie ma obu nog. Nie ma sily nawet sie przekrecic na bok. Zaproponowalam, ze pomoge mu jakos z tym obiadem, nakarmie go, albo potrzymam chociaz talerz. Dlugo sie bronil, az w koncu pozwolil... I jedzac opowiedzial mi troche o sobie... Czulam, ze ten czlowiek po prostu musi sie komus wygadac...
Mieszka jakies 100 km od szpitala w ktorym lezy. Zadko ktos do niego przyjezdza. Z rozmowy z nim wywnioskowalam, ze on nie ma ochoty wracac nawet do domu... Wczoraj caly dzien czekal na syna, ktory i tak nie przyjechal... Powiedzialam mu, ze na wozku mozna sie nauczyc jezdzic, ze sa protezy, ze przeciez ludzie zyja pomimo gorszych "dysfunkcji". On mi powiedzial zdanie, ktore do tej pory klebi mi sie w glowie... "Prosze pani... Owszem, mozna, ale pod warunkiem, ze ma sie kochajaca rodzine..." To wyjasnilo wszystko... Zjadl tylko kilka lyzek zupy i nic wiecej...
Obrazek drugi
Podczas operacji taty staralam sie zorganizowac mamie czas. Wyciagnelam ja na miasto, polazilysmy po sklepach. Zeby tylko nie myslala zbyt wiele. Wrocilysmy jeszcze przed przyjazdem taty z bloku operacyjnego. Ale gdy go zobaczylam... Nie mial sily nic powiedziec. Jak zwykle jest na prawde wytrzymaly na bol, to tym razem otwarcie mowil, ze go boli... Ale bardzo cicho.. Powiedzial, ze mieli problemy ze znieczuleniem go... Na poczatku operacji wszystko czul... Potem padali mu znieczulenie ogolne.
3 godziny siedzialam obok lozka i trzymalam go za reke. Czulam tylko przechodzace go spazmy bolu. Zaciskal wtedy mocno dlon... Choc i tak nie bylo to bardzo silne... Byl bardzo oslabiony...
Obrazek trzeci
Wyszlismy z bratem na chwile ze szpitala, zeby zaczerpnac troche swiezego powietrza. a na chodniku jakis pan tulil mloda dziewczyne, ktora lezala na sankach przykryta tylko kocykiem nie miala nawet butow. Podeszlismy i spytalismy czy jakos pomoc, a on mowi, zeby pomoc przeniesc ja na izbe przyjec, bo karetka nie chciala po nich przyjechac.. Gdy juz chcielismy ja podnosic, karetka wlasnie wyjezdzala... brat ja zatrzymal, wyszli lekarze. Ten czlowiek krzyczal, zeby jej pomogli, ze podciela sobie zyly... Odkryli ja... miala gora 15 lat... Byla nie przytomna, nie oddychala juz, a z rozcietej reki krew juz nie plynela... On z uporem maniaka ja tulil, glaskal, mowil, ze bedzie dobrze, ale bylo juz chyba za pozno...
Wieczor przyniosl usmiech na mojej twarzy... Myslalam, ze czar prysl, ze nie mam juz do kogo tesknic. Probowalam go do siebie zniechecic, ale on sie nie dal, chcialam uciec, ale on mi nie pozwolil... Pielegnowal magie, ktora bedzie trwac nadal...
"Pomyślałem, ze jeżeli pozwolę Ci uciec... to właśnie wtedy Cie zranię...."
To nadal jest przyjazn.. Nadal licze sie z tym, ze on ma swoje zycie, ze jest moim Wojownikiem Swiatla tylko na tygodniu, gdy przyjezdza tu do pracy... Ale dobrze mi z tym. Moge do niego tesknic, wiem, ze on teskni do mnie... Wczoraj zauwazylam jak wiele bym stracila, gdyby on pozwolil mi uciec... Dziekowalam mu za to... Wczoraj byl moim promykiem swiatla w szarosci calego dnia....