Udany dzien...
Ranek spedzony z osoba przy ktorej usmiech nie schodzi z twarzy... Bylam u ulubionej fryzjerki, spotkalam sie ze Sloncem i spacerowalam po parku... Dzis doswiadczylam pieknego i zarazem nieco dziwnego uczucia... Spacerujac wsrod zielonkawego swiatla latarni, nie spuszczajac oczu z bieli sniegu i czerni drzew w glowie zaczal sie klebic obraz. Nagle przed oczami stanela gotwa praca! Pierwszy raz czegos takiego doswiadczylam. Nie mialam zadnej kartki przy sobie, wiec rysowalam palcem na sniegu... Zaraz po powrocie do domu zrobilam szybki szkic, a jutro poprosze znajoma o pozowanie mi do wlasciwego szkicu, ktory potem przeniose na plotno...
Chce znow poczuc fakture plotna pod pedzlem, dotykac go opuszkami palcow, gladzic i piescic... Poczuc chropowatosc podloza i delikatna, lepka konsystecje farby... Bawic sie nia, i patrzec jak zasycha na palcach... Poczuc jej zapach unoszacy sie w pokoju... Doznac mentalnego orgazmu podczas konczenia tego, co zaczelam... Czuc to przyjemne uczucie podczas ogladania posuwajacych sie prac... Patrzec jak kawalek mnie, moje dziecko staje sie osobnym istnieniem...
To chyba kres
dogasa czas
i tylko w duszy tli sie zar
ze to nie tak, ze to nie tak
samotny siedzisz
nad otchlania
kamien puscilem
potem ty
i tylko zal straconych dni
na prozno
juz tylko szelest
tylko szmer
i pustka wielka dookola
a miales isc w natchniony sen
i skrzydla mialesc miec aniola
Walentynki... Nie lubie tego swieta...
Mialam spedzic dziejszy dzien w domu. Wczoraj Wojownik zaproponowal spotkanie, ale odmowilam. Dzis siedzac w domu przed telewizorem i ogladajac film ze Studniowki (ale o tym za chwile) cos mnie naszlo... Napisalam do niego, ze zaraz bede. Tak po prostu. I nie zaluje. Mialam dla niego niecale 2 godziny, ale byly bardzo przyjemne. Dostalam plyte "Bez Jacka" Swietna muzyka. Najpierw przesluchalismy ja razem... Czeka na mnie kolejna, ale stwierdzil, ze najpierw musimy posluchac jej razem...
Zaczynam sie mu poddawac... Echh...
Film ze studniowki... Az lza sie w oku zakrecila... Wspomnienia powrocily i doszla do mnie swiadomosc szybko przemijajacego czasu... Kocham tych wariatow z mojej szkoly... Nie chce sie z nimi rozstawac...
Dobra, wytrzezwialam z porannego szoku i zirytowania... Nawet deska nie pomogla sie "oczyscic" i wyluzowac... Tylko na chwile poczulam zastrzyk adrenaliny... Dzis jezdzilam wyjatkowo agresywnie...
Znowu to samo, czy kiedykolwiek bylismy "my"?
Dlaczego znow mi to robisz?
Za co ta zlosc?
Nie odzywalam sie, bo jestes w domu...
Przykro mi, nie bedzie juz tak jak kiedys...
Nie bedzie codziennych porannych wiadomosci z zyczeniami dobrego dnia, ani tych wieczornych z "dobranoc" i "spij dobrze"....
Kiedy sobie to uswiadomisz...?
Przestan wiec mowic tak... Bo niczego mi nie ulatwiasz...