Ostatnio żyję bardzo szybko. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Może nawet za szybko. Kocham prędkośc. Kocham samochody, wiecie? Dziś kolejny wyścig. Taki nieumowny, tak po prostu. Podczas postoju na światłach siedzę w pozycji półleżącej, w koszulce w różowe kwiatki, słucham głośno muzyki. Z samochodu obok gość się przygląda, zaczyna gazować, popisuje się zwyczajnie. W tym momencie zapala się zielone światło. Ja nastrojona pozytywnie pokazuje mu środkowy palec. Nie trzeba dwa razy powtarzać.
Lubię ten przyjemny pomruk silnika gdy dodaję gazu... Lubię gdy dłoń perfekcyjnie układa się na gałce dźwigni zmiany biegów. Lubię gdy samochód robi to, czego chcę.
W głośnikach Danzig "Mother". Spokojna, aczkolwiek energetyczna muzyka. W tym momencie jestem tylko ja i mój samochód. Nic więcej się nie liczy.
Lubię gdy podczas redukcji samochód współpracuje. Silnik przyjemnie mruczy, a noga wciśnięta w podłogę czuje moc drzemiącą pod maską.
Gość z dość dziwnym wyrazem twarzy do którego przywykłam (w końcu to baba go wyprzedza i wygrywa). Z dwóch palców "fałka" pokazana z otwartej szyby. Koniec wyścigu. I tym razem udało się wygrać.
Lubię mieć władze nad czymś co daje mi poczucie prędkości. Lubię to przyjemne uczucie zwycięstwa. Lubię ten zimny pot na plecach podczas szybkiej jazdy. Lubię ten stan, gdy z trzęsącymi się rękami wysiadam z samochodu z poczuciem szęścia. Lubię ten dreszczyk emocji gdy nie wiem co będzie za zakrętem.
W nocy toczy się życie uliczne. W dosłownym znaczeniu.