wehikuł czasu... to byłby cud...
Przede wszystkim zakonczyłam naukę w liceum. Smutno było odchodzić...
W czwartek pożegnalna impreza. Na koniec nasz "hymn" - "Wehikuł czasu" - płakaliśmy przy tym...
"Ci wspaniali ludzie... Nie powrócą...."
Następnego dnia zakończenie, odbranie świadectw, posiadówka w barze, potem wypad do znajomej. Niestety nie obyło się bez smutnych chwil...
Dwóch znajomych pojechało wcześniej. Po jakiś 10 minutach jeden z nich dzwoni, że mieli wypadek... Wszyscy zamarliśmy... On wolno nie jeździ... No to wszyscy do samochodów i jedziemy do nich. Na szczęście to była zwykła stłuczka i nic się nikomu nie stało... Ale co przeżyliśmy, to przeżyliśmy... Ochłonęłam dopiero jak dotarłam do domu... Za dużo emocji jak na jeden dzień.
Wieczorem imprezka. Wypiłam dość dużo, mam pewne luki, ale najważniejsze, że na wesoło.
Dziś cały dzień na lotnisku. Kolejny dzień na ziemi. Sprzątaliśmy hangar, pograliśmy w siatkę. Ogólnie było sympatycznie.
Gdzieś w międzyczasie nie wytrzymałam i odezwałam się pierwsza... Wysłałam mu kilka słów z naszej pierwszej wspólnej piosenki..
"Tam gdzie jesteś pewnie jest dzień..."
po jakimś czasie odpowiedź:
"Paula, dla mnie od pewnego czasu jest noc... Rozstrzygają się życiowe dla mnie sprawy... Po weekendzie wszystko wróci do normy..."
Czyli jak zwykle... Pewnie problemy z żonką... Nie czuję się winna. To on wybrał takie życie.
Ogólnie nastrój średni. Nie jest tragicznie, ale mogłoby być lepiej.
Zauważyłam, że trochę więcej ostatnio ryzykuję. Ale w granicach normy.
"Dziś się żyje, jutro się umiera. Ale zawsze - żyje się siłą 100 koni..."
To moje motto ostatnimi czasy... Sprawdza się. Przy szybkiej jeździe zapominam o wszystkim.
A dziś dodatkowo, jako bonus, pojeździłam sobie BMW 525 znajomej... Fajny sprzęcik...
Czekam tylko na przypływ jakiejś większej gotówki i kupuję sobie motocykl...