Bez tytułu
... Zauwazylam, ze choroba taty przyslania mi wszystko inne w zyciu. Tzn. cala reszte mam w glebokim powazaniu... Nic mnie nie obchodzi, mam wszystko gdzies. To, ze ida swieta, to, ze niedlugo sylwester, a ja nie mam co ze soba zrobic, czy to, ze powinnam sie wziac za nauke...
Zauwazylam tez, ze tata tylko mnie mowi o pewnych rzeczach... O tym, ze go tak na prawde boli noga, ze ma dosc, ze sie boi... To ostatnie powiedzial tak cicho, ze ledwo to uslyszalam...
Powiedzial mi tez swoje marzenie... Wiecie co nim jest? Powiedzial, ze chcialby chociaz jedna noc spedzic w swoim lozku, a potem moze juz umierac...
A ja stoje w miejscu i sie temu wszystkiemu biernie przygladam... Nie moge nic zrobic... To jest najgorsze... Patrze jak cierpi, jak strasznie chudnie, jaki jest smutny...
A ja stoje i sie przygladam... Jak zwykle...