notki "szpitalne"
Obrazek pierwszy
Tate od samego poczzatku cukrzycy (to juz ok 10 lat) prowadzi ten sam lekarz. Jeszcze przed operacja. Z mama chcialysmy dac lekarzowi zwyczajnie lapowke. Mama gadala z nim w windzie, bo nie mial czasu. Zaczela otwierac torebke, a wtedy on zlapal ja za reke ze slowami "O nie prosze pani, tak nie bedziemy rozmawiac". Cud, ze tacy lekarze jeszcze sie zdarzaja...
Obrazek drugi
Do sali na ktorej lezy tata "wprowadzil sie" pewien starszy pan. Denerwuje mnie. Mam wrazenie, ze caly czas podsluchuje nasze rozmowe i komentuje... Mama mi opowiadala jaki tekst palnal wczoraj: "Panie, niech sie pan nie martwi! Ja to samo mialem! Rok bylo dobrze, a potem noge ucieli." Brejdak mowil, ze mial ochote go uderzyc.
Tego samego dnia na oddziale zmarl pewien czlowiek. Tata bardzo to przezyl.
Ponoc wczoraj byl klebkiem nerwow. Wszystko go denerwowalo. Mama jak wrocila do domu sie poplakala.
Obrazek trzeci
Nie bylam dwa dni u taty. Bo tak wyszlo. Mialam dlugo zajecia i nie bylo jak. Za to dzis odbilam sobie i pobylam z tatusiem ponad 3 godziny. Dzis byl calkiem inny. Usmiechal sie, zartowal, na "spacer" (dwie dlugosci korytarza) razem poszlismy, pogadalismy sobie. Bardzo dobrze zrobilo mi to dzisiejsze spotkanie. Tacie chyba tez. Bo jak z nim rozmawialam przez telefon wczoraj czy przedwczoraj byl strasznie zdolowany...
Duzo pomoglo mu tez to, ze dzis juz moze chodzic. (od wtorku musial lezec caly czas na wznak).
Nie pozwole sobie wiecej na takie przerwy w widzeniu sie z nim. Bede jezdzic codziennie. Choc by bylo tragicznie na drodze.
A z przyjemniejszych rzeczy... Zima do nas zawitala. Dzis jak wrocilam to zeby wjechac musialam caly podjazd odsniezyc... Po prostu kocham to...