kumple, faceci, mezczyzni...
Mam juz dosc swojej bezsilnosci...
W sumie weekend minal mi nawet przyjemnie. W sobote wieczorem najpierw z moim serdecznym przyjacielem ("po 40-tce, zonaty, dzieciaty") wyskoczylismy na pizze i lody do tzw "miasta", na starowke. Potem, juz na lotnisku, wypilismy jeszcze troche, a rano sniadanko do lozeczka:) Lubie gdy mowi do mnie "kochanie":)
Gdy dzis wracalam z takim moim znajomkiem (tez zonaty i dzieciaty:/) rozmawialismy o tym czy lepiej jest "z" czy "bez" czy lepiej w staniku, czy lubie jak mnie facet rozbiera i jak lubie byc rozbierana. Ogolnie niewinne rozmowy. Na koniec zajechalismy do sklepu, kupil cole, powiedzial ze zatrzyma sie dopiero gdy ja wypije, oczywiscie przejechalismy moj dom. Potem patrzyl mi prosto w oczy mowiac ze nie podwiezie mnie spowrotem. Wkurzylam sie. Chyba chcial mnie pocalowac. Wyszlam z samochodu. Chcial buziaka w policzek za podwozke. "Chyba oszlales! Za to ze musze zapindalac na piechote spowrotem?" Poszlam. On pojechal.
Nienawidze jak ktos sie mna bawi...
To po pierwsze.
Po drugie: fajnie miec kumpli.
A po trzecie: dlaczego trafiam na samych starych, zonatych lub rozwiedzionych? Dlaczego tylko tacy mnie podrywaja? A potem "sie okazuje, ze..."
Dlaczego nie moge znalezc szczescia w zyciu? Echh... Mam zbyt wielu kumpli...
Dodaj komentarz